Hodowla jest zarejestrowana w Felis Polonia – SMK Żory (FIFe), Rejestracja przydomku hodowlanego 2000 rok.
Byłam w trakcie długiej rehabilitacji po ciężkim wypadku samochodowym i w bardzo złym stanie psychicznym, gdy wciąż jeszcze chodząc o kulach, pojechałam na pokaz kotów rasowych i tam zakochałam się bez pamięci w olbrzymim, puchatym rysiu. I to był moment decydujący o kolejnych dwudziestu latach mojego życia. Niestety w jedynej istniejącej wtedy krakowskiej hodowli nie było wolnych kociąt, znalazłam więc maluszki na Śląsku i pojechałam zarezerwować moją pierwszą kotkę. Zobaczyłam niebieskiego okruszka, z małymi białymi skarpetkami i przepadłam na zawsze. Tak trafiła do nas Jolly Jumper Duch Ekstazy. Moja psycholog i moja rehabilitantka. To przy niej “stanęłam” na nogi. Na wystawach, przy opiece, przy jej pierwszych kociakach. Zawsze twierdziłam i będę tak twierdzić nadal, że zwierzęta najlepiej leczą ludzką duszę.
Potem w moim domu pojawiły się kolejne koty w tym moja ukochana para, Daisy Tiili i Bodygard of Atte Ros*CZ, wspaniały, olbrzymi, łagodny kocur, który był ojcem wielu miotów, jako jeden z nielicznych kocurów otrzymał tytuł DM – Zasłużony dla rozwoju rasy, czyli ponad 10 z jego potomstwa musiało zdobyć tytuły powyżej Inter Championa.
Niestety hodowla to nie tylko radości, ale czasami smutek. Czasami dzieje się w życiu coś takiego, co wymusza na nas trudne decyzje i na pewien czas musiałam zawiesić hodowanie, stado hodowlane pozostało w całości wykastrowane. Dopiero kilka lat po odejściu Bodicka i Daisy, obydwoje zmarli na nowotwory, zaczęłam myśleć o reaktywacji.
Nie wyobrażając sobie życia bez kotów, bez tupotu mały kocich łapek, w nowym już domu, pojawił się ponownie kocur maine coon. Diomedes Silky Lynx, małe, czarne diable, które samo sobie nas wybrało. Wybrałam się w odwiedziny do gorzowskiej hodowli, chcąc zobaczyć maluchy, które w rodowodzie miały zarówno mojego ukochanego Bodicka, jak i pierwszą kotkę, Jolly. Myślałam o zakupie koteczki hodowlanej. Całe rodzeństwo Ditka obserwowało nas z drapaka, on jeden od razu do mnie podszedł, wszedł mi na stopę, zrobił małą, pazurzastą ośmiorniczkę i już wiedziałam, że wyjdę z umową. Na kocura. Całą wizytę przespał w dłoni męża, był tak malutki.
Dituś był początkiem reaktywacji hodowli. Chociaż on sam jest kastratem, jest jednocześnie szefem wszystkich szefów, rządzi całym stadem, łącznie z kocurami. Hodowla jest mała, domowa i raczej taką pozostanie. Choć stado regularnie się powiększa o nowe pokolenia Gwiazdek, to nadal nie zamierzamy traktować hodowli inaczej, niż tylko jako naszą pasję i miłość. Część kastratów mieszka w zaprzyjaźnionych z nami domach, kilkoro zostało z nami i mam nadzieję, że dożyją u nas swojej kociej starości.
Co będzie dalej, czas pokaże.